Bateryjka z nadzieją
Rak jest moją szansą, nadzieją, że w moim życiu coś się wreszcie zmieni, nadzieją na lepsze jutro, na to, że mi uda się żyć, żyć godnie aż do śmierci.
Płakałam, ale nie ze smutku, że odszedł, że nas zostawił, urodziła się we mnie nadzieja, że wreszcie będziemy normalną zdrową rodziną. Wkrótce potem otrzymałam przygotowany jeszcze przed odejściem męża pozew rozwodowy, wypełniony stekiem kłamstw zapewne dyktowanych przez jego rodziców nic nie wiedzącemu adwokatowi. O chorobie nowotworowej czy czynnej chorobie alkoholowej i zasądzonej konieczności leczenia ze względu na znęcanie się psychiczne i fizyczne męża zapomniał nadmienić.
Pobicie ciężarnej córki uleciało mu całkiem z pamięci to zapewne przed lękiem, ze może otrzymać ostatnią Niebieską Kartę.
Podczas sprawy było mi już wszystko obojętne, poprosił o rozwód bez zasądzania o winie i Go dostał! Brakowało mi sił by się mu sprzeciwić, moja ukochana wnuczka Oleńka kilka dni wcześniej urodziła się martwa…
Pękło coś we mnie raz na zawsze. To dziecko postawiło mnie na nogi dało mi powód bym pragnęła żyć i odeszło. Nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć, operacja, mąż, rak, mąż, chemioterapia, mąż, nasza Oleńka, mąż.
Wszystko przetykane człowiekiem, którego tak bardzo kochałam a ten wyrządzał nam tyle krzywd. Nie wiem dlaczego nadal mam siły by to wszystko znosić. W sposób naprawdę wariacki znalazłam ludzi, którzy pomogli mi przeprowadzić się wraz z córkami do nowego mieszkania, mniejszego ale piękniejszego niż poprzednie. Jest bardzo drogie, za cenę naprawdę wielu wyrzeczeń, zwłaszcza jedzenia. Stać nas na to, by regularnie opłacać rachunki z nim związane. Przez ten jakże krótki czas czułam się szczęśliwa, znikł alkohol, puszki po piwie, znikły kłótnie i awantury. Było cudownie, stało się tak jak o tym właśnie marzyłam, wiele czasu spędzałam na spacerach z naszym psiakiem, przestałam oglądać filmy przesycone agresją. Mimo problemów finansowych wewnętrzny spokój przepełniał mnie, i nasz dom. Pogodziłam się z Bogiem, błagając wręcz, by mi wybaczył złe chwile zwątpienia. Rak naprawdę stał się moją szansą. Niecały rok po rozwodzie dowiedziałam się, że moja choroba od dawna toczy bój o każdą moją zdrową komórkę. To już nie walka o kilka jednostek by osiągnąć normę w poziomie markerów, normy te zostały przekroczone aż kilka tysięcy razy. Dlaczego? Może dlatego, że byłam wolna i byłam szczęśliwa, może dlatego, że stres i wspomnienie przeszłości nadal mnie prześladowały, czy może dlatego, że zabrakło mi poczucia bezpieczeństwa, gdy potraktowano mnie jak przedmiot. Ze łzami wróciłam do mojego pamiętnika, do mojej szansy w raku. Gdzie popełniłam błąd? W nieskończoność zadawałam sobie pytanie, na które nie potrafiłam sobie odpowiedzieć.Nowa diagnoza: Rak wątroby (prawdopodobnie przerzut z jajników). Przecież dopiero odrosły mi piękne włosy, mamy piękny dom, znalazłam wspaniałą pracę w Motylarni. Dlaczego? Już inny lekarz rodzinny na pytanie jak wiele czasu mi zostało odpowiedział:
– Ma Pani jeszcze przed sobą od dwóch do sześciu miesięcy życia.
Zadzwoniłam potem do mojej mamy, powiedziałam jej o wszystkim, przez chwilę obie płakałyśmy do słuchawki, mama próbowała mnie pocieszać, jednak jej słowa do mnie nie dochodziły. Tego dnia bałam się powrotu do domu, bałam się rozmowy z moimi córkami. Sama przed sobą bałam się prawdy, moja bateryjka nadziei nagle zasłabła, z godziny na godzinę traciła siły podobnie jak ja gdy usłyszałam jakie są rokowania, albo też, że ich już nie ma. Artysta potrzebuje inspiracji by tworzyć ja potrzebuję nakarmić swoją bateryjkę nadzieją, gdyż jedynie Ona pozwala mi przetrwać.
Dodatkowe badania przyniosły jeszcze bardziej przerażające wiadomości, owszem jest rak wątroby wypełniający ją w całości jednak nie jest on przerzutem z jajników a z jelita grubego. Kolejne badania potwierdziły i te przypuszczenia. Słabłam w oczach targana wiadomościami, które szybko rozładowywały moją bateryjkę. Lekarz pokusił się na ponowne przebadanie próbek guza raka jajnika usuniętych z mego ciała prawie dwa i pół roku wcześniej. Kosztowało to mnie oraz bliskie mi osoby sporo wysiłku, jednak dzięki temu wyjaśniono wreszcie prawdziwy powód mego złego samopoczucia. To nie rak jajnika był moją podstawową chorobą w ukryciu od dawna czaił się rak złośliwy jelita grubego na odcinku esicy, który to dał przerzut do jajnika a krótko potem pojawił się jako daleki przerzut w wątrobie i całą ją zaatakował… Teraz powinnam spojrzeć w oczy tym, którym po operacji skarżyłam się na bóle w podbrzuszu, sądzili, że je sobie wymyślam, nie znajdowali powodu dla którego mogło mnie coś tam boleć i powodować moje osłabienie. Powinnam stanąć przed tymi, którym mówiłam, że czuję mrowienie w wątrobie… Uważali, że są to działania uboczne po przebytej terapii. Jestem chodzącą porażką sztuki lekarskiej, po kolejnej chemioterapii tym razem paliatywnej nadal nie jestem tak zwana operacyjna, co potwierdziła również konsultacja medyczna. Minęło pół roku a mimo to ja nadal żyję. Czyżby statystyki, które odbierały tyle spokoju, nie pozwalając normalnie funkcjonować jednak się myliły? Moja bateryjka nadziei nigdy do końca się nie wyczerpała, karmię ją do dziś drobiazgami, które mnie otaczają. Kilka dni temu szukając samotności i miejsca gdzie mogłabym się wypłakać stanęłam przed obficie kwitnącym bzem, objęłam jego bujne kwiatostany w obie dłonie i zanurzyłam w nich swoją zapłakaną twarz. Przecież nie mogę umierać, skoro kwitną tak piękne bzy! – Pomyślałam. To są właśnie te drobiazgi, które ładują, pozwalają by moja nadzieja była karmiona każdego dnia. Ogród, w którym szukałam samotności i znalazłam przepiękne bzy, znajduje się w Hospicjum Palium, którego jestem pacjentką na Oddziale Dziennym. To najcudowniejsze miejsce, do którego mogłam kiedykolwiek trafić, jest prowadzone przez wyjątkowego człowieka, profesora Jacka Łuczaka, który to człowiek w sposób nieświadomy i moją bateryjkę ładuje nadzieją. Tutaj wszyscy mają taką bateryjkę, pewnie wielu jeszcze o nich nie wie, jedne są bardziej, inne mniej wypełnione nadzieją, podobno to Ona umiera ostatnia a ja nie chcę jeszcze by Ona umierała. W Hospicjum jestem od pół roku, praca manualna, którą tu wykonuję pozwala mi zapominać o tym co złe, moja bateryjka ciągle się ładuje, gdy coś w niej się psuje, mam na miejscu lekarza od duszy, psychologa, Panią Kasię, która wie jak takie bateryjki naprawiać, wie też co robić z tymi, które już nie potrafią same ładować nadzieją swoich bateryjek.
Renata Juszkiewicz
Pani Renata Juszkiewicz była pacjentką Hospicjum Palium w Poznaniu. Odeszła 6 września 2010 roku. Zostawiła po sobie blog pt. “Rak jest moją szansą“, który jest zapisem historii jej choroby.