Motyle dla Hospicjum

Obrzęk limfatyczny

Blog wolontariusza

Forum

Finansowanie

Partnerzy

Jak przewartościować…

Jak przewartościować swoje całe życie w ciągu miesiąca?

Najlepiej posiadać matkę alkoholiczkę, która wyląduje po kilkunastu latach nadmiernego spożywania alkoholu w szpitalu psychiatrycznym ze stwierdzonym zespołem Korsakowa.

Potrzebowałam zmiany priorytetów w życiu. Wiedziałam na jakie. Miałam konkretnie obrany cel, ale nie potrafiłam usiąść, pomyśleć, przeanalizować i być już innym człowiekiem. Właściwie to nie jestem pewna, czy ktokolwiek to potrafi.

Bo czy można sobie zaplanować „od dzisiaj wolę zupę pomidorową od rosołu”? Nie, to przychodzi naturalnie. Przychodzi naturalnie w wyniku różnych, często niezwiązanych ze sobą, wydarzeń. Tak na przykład: uwielbiasz rosół z domowym makaronem, który w każdą niedzielę pojawiał się na stole w Twoim rodzinnym domu, ale po jego opuszczeniu trafiasz na jakąś imitację tego, co zapamiętałeś. Tracisz ochotę na niego na najbliższe kilka miesięcy. W międzyczasie idziesz na obiad do koleżanki z uczelni, której popisowym daniem jest zupa pomidorowa ze świeżych i suszonych pomidorów z ziołami i makaronem. Jesteś zachwycony. Nagle dociera do Ciebie, że to zupa pomidorowa jest tym, co chciałbyś jeść najczęściej.

To tyle jeśli chodzi o bardzo skomplikowaną metaforę istotnych zmian w życiu człowieka.

Potrzebowałam silnego wstrząsu. Niestety wstrząsu o takiej sile rażenia, że bałam się, że nie dam rady. Nagle okazało się, że moja zasada „ze wszystkim poradzę sobie sama” bądź zasada numer dwa „zostaw mnie w spokoju i nie patrz na mnie wzrokiem zbitego psa, który chce pomóc, ale nie bardzo wie jak” przestała mieć rację bytu. Jej czas panowania się skończył.

A przecież były większe problemy. Był niewyobrażalny ból. I to wszystko działało. Zastanawiam się, czy to kwestia szybkiego dojrzewania. Takiego ekspresowego kursu. Bardziej ekspresowego niż Polskie Koleje Państwowe.

Właściwie każda trudna sytuacja życiowa zmusza do refleksji. Zdarza się tak, że ten kurs, o którym pisałam, kończy się właśnie na tym etapie. Jest myśl, ale brakuje wniosków. I wprowadzenia tych wniosków w życie. Może dlatego, że pojawia się obawa przed nadchodzącymi zmianami. Przed tym, czy sobie poradzę. Może po prostu ktoś nie chce się zmieniać. Właściwie w ten sposób też dochodzi do jakichś wniosków.

Ale nie o tym chciałam pisać, wróćmy do moich porzuconych zasad. Czymś musiałam je zastąpić, nie mogłam pozwolić na luki w mojej, nazwijmy to „górnolotnie”, filozofii życiowej. Skoro doszłam do tego, że potrzebuję wsparcia, musiałam tego wsparcia poszukać.

I znalazłam. Znalazłam wsparcie tam, skąd zwykle od tego wsparcia uciekałam. Subtelna ironia losu.  Nauczyłam się z niego korzystać. Naturalnie, nie zmuszałam się do tego, po prostu poczułam potrzebę. POZWOLIŁAM sobie ją poczuć.

Ciekawa tylko jestem od czego to zależy, że na pewne rzeczy przychodzi czas, a inne trzeba zdobyć samemu, trzeba o nie zawalczyć. Skąd to wiedzieć? Posługiwać się wyłącznie intuicją? A co jeśli ona nas zawiedzie, przegapimy ten moment, w którym mogliśmy, powinniśmy wręcz, coś zrobić? Skoro nie można się cofnąć to trzeba iść dalej, ale w jaki sposób?

Zostawiam Was z pytaniami bez odpowiedzi. Zostawiam Was z moim wewnętrznym spokojnym chaosem. Tak mogę chyba określić swój stan duchowy na godzinę osiemnastą pięćdziesiąt cztery, 13 października 2011 roku.